niemiecki bombowiec nurkujący z okresu II wojny światowej. Keitel: Wilhelm (ur. 22 września 1882, stracony 16 października 1946 w Norymberdze) - niemiecki feldmarszałek (od lipca 1940 roku) z czasów II wojny światowej: szmajser: niemiecki pistolet maszynowy używany w czasie II wojny światowej: OFLAG
Do tej pory nie raz można usłyszeć kąśliwe uwagi na temat wyposażenia polskiej armii z kampanii wrześniowej 1939 roku. Symbolem tego jest często powtarzany mit, jakoby polscy ułani atakowali niemieckie czołgi używając do tego celu szabel. Tymczasem genialnego uzbrojenia polskiej konstrukcji z czasów II wojny światowej było całkiem sporo. Sęk w tym, że zostało ono wyprodukowane w zbyt małych ilościach, a niektóre sektory zostały zaniedbane, jak np. produkcja nowoczesnych myśliwców. Prawda jest taka, że Polska nie mogła wygrać sama kampanii z 1939 roku, chociażby z tego względu, że została zaatakowana przez dwie ówczesne potęgi z dwóch stron. W tej sytuacji nie obroniłoby się na miejscu Polski żadne państwo z tamtych czasów. Gdyby jednak hipotetycznie Polska musiała mierzyć się z samymi Niemcami, a zaprezentowanego w tym artykule polskiego uzbrojenia było znacznie więcej, to na pewno konfrontacja trwałaby znacznie dłużej, a to mogłoby wpłynąć na losy całej wojny. Szczególnie znając bitność polskich żołnierzy z kampanii wrześniowej, zaprezentowaną przykładowo podczas sławnej bitwy pod Wizną. A oto polskie uzbrojenie z czasów II wojny światowej, którego na pewno nie musimy się wstydzić: 1. Karabin przeciwpancerny wz. 35 (Ur) Do połowy lat 30-tych Polacy faktycznie nie posiadali wyspecjalizowanej broni przeciwpancernej. Jednak nasze służby wywiadowcze nie były ślepe i dostrzegły zbrojenia zarówno Niemiec, jak i ZSRR w broń pancerną. W tej sytuacji postanowiono stworzyć rodzimy karabin przeciwpancerny, inspirowany dokonaniami niemieckiego inżyniera Hermanna Gerlicha. Pracował nad nim cały zespół ekspertów z różnych dziedzin batalistyki, aerodynamiki. W efekcie tych działań, w listopadzie 1935 przedstawiono model karabinu wz. 35. Czasami nazywa się ten karabin Ur lub Urugwaj - posiadanie tej broni przez Wojsko Polskie było owiane tajemnicą, a oficjalnie produkcja elementów karabinu była związana z eksportem karabinów do Urugwaju. Pracował nad nim cały zespół ekspertów z różnych dziedzin balistyki, aerodynamiki. W efekcie tych działań, w listopadzie 1935 przedstawiono model karabinu wz. 35. Czasami nazywa się ten karabin Ur lub Urugwaj - posiadanie tej broni przez Wojsko Polskie było owiane tajemnicą, a oficjalnie produkcja elementów karabinu była związana z eksportem karabinów do Urugwaju. Jak broń ta działała? Karabin posiadał długą lufę 1200 mm, dla tej broni stworzono także specjalny rodzaj naboi 7,9 mm. Prędkość wystrzelanego pocisku wynosiła około 1300 m/s i z odległości 300 metrów przebijał on pancerz grubości 15 mm, a z odległości 150 metrów nawet 33 mm. Ideą tej broni było zatem przebicie przez pocisk pancerza czołgu i rażenie odłamkami jego załogi. W sierpniu 1939 w rękach Wojska Polskiego było około 3500-4500 sztuk karabinów wz. 35. Nie ma zbyt wielu relacji na temat tego, jak karabin sprawdzał się w 1939 roku, jednak na podstawie nielicznych istniejących można ocenić, że była to naprawdę bardzo skuteczna broń. Oto relacja rotmistrza Zbigniew Szacherskiego z 7. pułku strzelców konnych wielkopolskich: „Tymczasem również na odcinku 3. i 4. szwadronu pojawiły się czołgi. Przy szwadronach nie było działek przeciwpancernych, a możliwości otwartej walki przeciwko czołgom, przy pomocy karabinów maszynowych i rusznic, było problematyczne. Toteż por. Groniowski, po pierwszych bezskutecznych strzałach, wydał 4. szwadronowi rozkaz krycie się wśród rozwalonych chałup. Sam wyrwał strzelcowi rusznicę przeciwpancerną (karabin ppanc. wz. 35 Ur) i otworzył ogień na pobliskie czołgi. Po chwili udało mu się unieruchomić, a wreszcie zmusić do milczenia jeden z nich. Jak stwierdziliśmy po walce, w samotnym pojedynku człowieka z czołgiem zwyciężył por. Groniowski, gdyż od strzałów z rusznicy, które wielokrotnie przebiły pancerz, legła cała załoga”. 2. Czołg 7TP Polska we wrześniu 1939 rzeczywiście miała niewiele czołgów w porównaniu do Niemiec – 343 sztuk do 3346, a zatem można powiedzieć, że niemal 10-krotnie mniej. Spośród tych nielicznych czołgów większość stanowiły francuskie Renault, w tym 120 maszyn jeszcze z czasów I wojny światowej. Faktem jednak jest, że Polska miała swojego znakomitego asa w rękawie, rodzimą konstrukcję - czołg lekki 7TP. Seryjna produkcja czołgu 7TP ruszyła w 1935 roku. Posiadał on armatę Bofors kal. 37 mm oraz karabin maszynowy Browling. Zdecydowaną większość niemieckich czołgów podczas kampanii wrześniowej stanowiły Panzer I i Panzer II – z czego pierwszy jako uzbrojenie posiadał jedynie dwa karabiny maszynowe MG-34, a drugi armatę kalibru 20 mm, a zatem polski czołg był lepszy pod względem uzbrojenia, miał także grubszy pancerz od Panzer I i niektórych wersji Panzer II. Warto podkreślić, że w fazie przygotowania były także czołgi 10TP i 14TP o jeszcze lepszych konfiguracjach od 7TP. Jak w praktyce radził sobie 7TP? Oto fragment relacji dowódcy 2 kompanii czołgów kpt. Konstantego Hajdenki z dnia 6 września 1939: „Otrzymuję bardzo silny ogień działkowy z lasu Wygoda i ogień artylerii z południowego brzegu rzeczki. Ukazują się czołgi po szosie z leśniczówki Wygoda (około 6). Pojedynek ogniowy z odległości 400−500 metrów, moje czołgi skupiają się około mojego czołgu − prowadzimy ogień z miejsca, nasze działka bardzo celne, niemieckie czołgi palą się i zaprzestając ognia chowają się do lasu”. Niestety, w dużej mierze ze względów finansowych, wyprodukowano tylko 132 czołgi 7TP. Zbyt mało, aby ich wykorzystanie mogło wpłynąć znacząco na przebieg wojny. Polacy posiadali także około 600 tankietek rodzimej produkcji - TK-3 i TKS, ale sprawdzały się one głównie jako pojazd rozpoznawczy, a także umiarkowanie przeciwko piechocie – miały słaby pancerz, zatem łatwo było je zniszczyć przy pomocy broni przeciwpancernej. 3. PZL-37 „Łoś” Jeśli chodzi o myśliwce, Wojsko Polskie faktycznie znacznie ustępowało pola Niemcom –Meserschmitty Me 109 i Me 110 były znacznie lepszymi maszynami od polskich PZL i PZL Trzeba jednak pamiętać, że polscy konstruktorzy pracowali już nad nowymi maszynami i istniało kilka prototypów, jak PZL-50 „Jastrząb”, nie weszły one jednak do produkcji seryjnej, zatem ciężko ocenić wartość bojową tych konstrukcji. Jednak jeśli chodzi o bombowce, to ukończony w 1936 roku bombowiec PZL-37 „Łoś”, nie ustępował jakością głównemu niemieckiemu bombowcowi z września 39, Heinkel He-111, a niektórymi istotnymi parametrami nawet go przebijał – „Łoś” mógł udźwignąć 2500 kg bomb, podczas gdy niemiecka maszyna tylko 2000 kg. O jakości tej maszyny świadczy też duże zainteresowanie nią innych państw. Maszyny PZL-37 „Łoś” kupić chcieli Grecy, Bułgarzy, Turcy, Rumuni, zakupić licencję na produkcję „Łosia” chciała także belgijska fabryka Renard. Do 1 sierpnia 1939 roku zebrano 55 zamówień na PZL-37, ale nie zrealizowano ich przez wybuch wojny. Mimo wyprodukowania niemal 100 „Łosi”, w walkach we wrześniu 1939 wzięło udział tylko 36 maszyn (reszta nie była gotowa do akcji bojowej). Najwięcej wiadomo o ich efektach działań z 4 i 5 września – wtedy to „Łosie” zaatakowały XVI Korpus Pancerny. Efektem ataku były starty XVI Korpusu na poziomie 30 proc. i 2 dni opóźnienia marszu. Polskie bombowce zestrzeliły wtedy też 2 myśliwce Messerschmitt Me-109. Straty własne wyniosły 9 maszyn i trzeba przyznać, że nie jest to zły rezultat biorąc pod uwagę fakt, że polskie bombowce latały bez obstawy myśliwców. Podsumowując, mieliśmy w 1939 znakomite bombowce, ale po pierwsze było ich, jak wszelkiej nowoczesnej broni w Wojsku Polskim, zbyt mało, a po drugie nie posiadaliśmy odpowiednich myśliwców, które powinny chronić „Łosie” podczas akcji. 4. Armata przeciwlotnicza wz. 36/37 kal. 75 mm Kolejny przykład na to, że Polacy wcale nie przeoczyli nowych trendów w światowej wojskowości i skierowania nacisku na rozwój lotnictwa oraz wojsk pancernych. W celu zwalczania samolotów wroga, polskie władze postanowiły zlecić opracowanie armaty przeciwlotniczej Starachowickim Zakładom Górniczym (przemianowanym po wojnie na słynną Fabrykę Samochodów Ciężarowych „Star”). W wyniku prac polskich inżynierów, ostateczna wersja działa kal. 75 mm została zatwierdzona w 1937 roku i wprowadzona do produkcji seryjnej. Działo produkowano w dwóch wersjach – wz. 36, które wyróżniało się posiadaniem własnej trakcji mechanicznej, a także wz. 37, które było odmianą półstałą, transportowaną za pomocą ciągników. Jeśli chodzi o najważniejsze dane techniczne armaty, to potrafiła ona zestrzelić samolot lecący na wysokości 9,5 km, prędkość pocisku wynosiła 800-950 m/s i można było z niej oddać 20-25 strzałów na minutę. Do wybuchu wojny niestety zdołano wyprodukować zaledwie 52 armaty tego typu. O skuteczności tych dział mówią same za siebie wyniki 101 dywizjonu (3 baterie po 4 działa), który wedle monografii „Armata przeciwlotnicza 75mm wz. 36 strącił 16 samolotów nieprzyjaciela. Dywizjon ten stacjonował w Warszawie w pierwszym tygodniu września, a następnie przemieszczał się na południe aż do Węgier. Taka liczba zestrzeleń, biorąc pod uwagę długi czas poświęcony na przemieszczanie dział, wygląda bardzo przyzwoicie. A to nie jedyna formacja dysponująca tymi działami, która osiągnęła znakomite rezultaty - jeszcze okazalej wyglądają dokonania 9 samodzielnej baterii – jej 4 działa zniszczyły aż 11 samolotów wroga. Powyższe liczby pokazują, że były to znakomite armaty i gdyby Wojsko Polskie w 1939 roku miało ich nie 52, a np. 520 sztuk, ich umiejętne wykorzystanie z pewnością mogłoby nawet całkowicie sparaliżować działania lotnictwa niemieckiego. Polacy nie gęsi, iż swoją broń mają Powyższe uzbrojenie pokazuje, że Polacy we wrześniu nie tylko wykazali się wielką odwagą w walce nierównej walce, ale posiadali także niewielkie ilości znakomitych rodzimych konstrukcji, których zdecydowanie większa liczba mogła wpłynąć na losy wojny. A warto zaznaczyć, że nie jest to całość skutecznego uzbrojenia stworzonego przez Polaków – warto pamiętać też chociażby o pistoletach 9mm wz. 35 „Vis”, które były tak dobre, że podczas wojny produkowali je także Niemcy, pod zmienioną nazwą „Pistole 35(p)". Polacy mieli pomysły na bardzo dobrej jakości broń przed wybuchem wojny, a część z nich zdążyli zrealizować. Głównym powodem faktu, że plan modernizacji wojsk nie udał się w całości, był krótki czas, jaki Polska miała na przygotowanie się do wojny – wejście do wojny nawet rok później już skutkowałoby posiadaniem przez Polskę znacznie lepszego uzbrojenia - oraz istotna przeszkoda, jaką były mocno ograniczone fundusze młodego państwa. Należy pamiętać, że wciąż pokutowały problemy wynikające z tego, że Polska po 1918 roku była państwem odrodzonym po 123 latach niebytu z trzech bardzo różnych zaborów. Autor: Adam Stankiewicz Najczęściej zadawane pytania - FAQ Jaka była słabość polskiego uzbrojenia w czasie II Wojny Światowej? W pierwszej kolejności należy obalić mit, jakoby Polska miała słabą, czy zacofaną broń. Faktem jest, że Polsce zabrakło nowoczesnych (w porównaniu z niemieckimi) myśliwców, niemniej posiadała również parę atutów, które nie mogły zostać w pełni wykorzystane do obrony. To, co było prawdziwym problemem, to niedostateczne środki produkcji i za mała ilość wyprodukowanych zbrojeń. Co spowodowało, że Polska była niedostatecznie uzbrojona do walki? Jednym z powodów, dla których Polska była na słabszej pozycji, było to, że niepodległość odzyskała stosunkowo niedawno. Polska przez ponad stulecie pozostawała pod zaborami. Między jedną, a drugą wojną nie miała szans odbudować się gospodarczo, co przełożyło się na uzbrojenie w czasie II Wojny światowej. Jakie są przykłady bardzo dobrej, polskiej broni z czasów II Wojny Światowej? Jeden bardzo ciekawy przykład to karabin przecipancerny wz. 35, znany również jako Ur. Został zaprojektowany specjalnie przeciw broni pancernej Niemiec i ZSRR. Istnienie karabinu było trzymane w sekrecie. Kolejnym przykładem może być czołg 7TP, który doskonale radził sobie w praktyce, odpierając czołgi niemieckie, a także bombowiec PZL-37 "Łoś" i armata przeciwlotnicza. Jaki był prawdziwy potencjał polskiej broni z czasów II WŚ? Przykładem niezrealizowanego potencjału jest wspomniana już armata przeciwlotnicza wz. kal 36/37 75 mm, która w drodze na Węgry zestrzeliła 16 samolotów wroga, co było bardzo dobrym wynikiem. Trzeba mieć na uwadze, że Polska miała dziesięciokrotnie mniejsze zasoby, niż Niemcy (samych polskich czołgow było 343 w porównaniu z 3346 czołgów niemieckich). Gdyby tych armat było więcej, można założyć, że z takim wynikiem, sparaliżowyłyby lotnictwo wroga. Inne artykuły, które mogłyby Cię zainteresować: Polska broń używana za granicą - o polskim uzbrojeniu, które jest hitem eksportowym. Które banki wciąż możemy nazywać polskimi? - zdecydowana większość działających w Polsce banków jest w rękach kapitału zagranicznego. Na całe szczęście, nie wszystkie.
Maschinengewehr 42 (MG 42) – niemiecki uniwersalny karabin maszynowy II wojny światowej. W 1934 do uzbrojenia Reichswehry (od 1935 Wehrmacht) wprowadzono uniwersalny karabin maszynowy MG 34. Była to broń dobrze sprawdzająca się w warunkach bojowych, o dużej szybkostrzelności, ale skomplikowana i droga w produkcji.
W połowie kwietnia 1945 r. losy wojny w Europie były definitywnie przesądzone. Ponad dwa i pół miliona radzieckich żołnierzy szykowało się właśnie do zadania ostatecznego ciosu III Rzeszy. Również na froncie zachodnim alianci notowali kolejne sukcesy. Mimo wszystko Hitler wymagał od swoich podwładnych walki do samego końca. W takiej atmosferze powstał desperacki plan zniszczenia przez Luftwaffe radzieckich przepraw na Odrze. Luftwaffe bierze przykład z Japończyków Nie chodziło bynajmniej o zmasowane bombardowania, bo do przeprowadzenia tych Niemcy nie mieli wystarczającej liczby samolotów, o wyszkolonych lotnikach już nie wspominając. Zdecydowano zatem, że piloci z tak zwanej eskadry „Leonidas” (KG-200 „V”), stacjonującej w Jüterborgu, powinni wziąć przykład z japońskich kolegów po fachu. Generalmajor Robert Fuchs, to on dowodził zgrupowaniem w skład którego wchodziła eskadra „Leonidas” (KG-200 „V”) z której rekrutowali się niemieccy piloci-samobójcy. Jak stwierdza w swojej najnowszej książce „Druga wojna światowa” Antony Beevor: Ten rodzaj samobójczych ataków określano mianem Selbstopfereinsatz – „misji bojowej związanej z samopoświęceniem”. Należy dodać, że przed jej rozpoczęciem żołnierze dowodzeni przez podpułkownika Heinera Langego mieli według niektórych relacji podpisywać specjalną deklarację zakończoną słowami: „Zdaję sobie sprawę, że zadanie to zakończy się moją śmiercią”. Jak już wspomniano wyżej, celem całej straceńczej operacji były przeprawy na Odrze. Konkretnie 32 „mosty nawodne”, już zbudowane lub w trakcie budowy. Pierwszy atak wyznaczono na poranek 17 kwietnia. Do jego wykonania przeznaczono samoloty, które znalazły się akurat pod ręką. Były to między innymi Focke-Wulfy Fw 190, Messerschmitty Bf 109 oraz Junkersy Ju 88. Zanim jednakże piloci zostali wysłani na pewną śmierć, dowódca całego zgrupowania – generał major Robert Fuchs – zadbał o to, aby ostatnią noc spędzili na zabawie. W tym celu 16 kwietnia zorganizowano dla nich pożegnalną potańcówkę, na którą zaproszono dziewczęta z pobliskiej jednostki łączności. Nie obyło się także bez śpiewów, mających dodać otuchy niemieckim „kamikaze”. Piloci eskadry „Leonidas” (KG-200 „V”) stoją koło zdobycznego radzieckiego samolotu szturmowego Ił-2. Być może w kwietniu 1945 r., któryś z nich został kamikaze Hitlera. Akcja ruszyła zgodnie z planem i początkowo wydawało się, że nie jest źle. Przykładowo Focke-Wulf z 500-kilogramową bombą, pilotowany przez Ernsta Reichla zniszczył most pontonowy w Zellin. Nikłe efekty i duże straty Artykuł powstał między innymi w oparciu o książkę Antony’ego Beevora pod tytułem „Berlin 1945. Upadek” (Znak Horyzont 2015). Wszelako, jak zauważa Antony Beevor w książce „Berlin 1945. Upadek”: niemieckie meldunki o zniszczeniu w ciągu kolejnych trzech dni 17 przepraw wydają się mocno przesadzone. Zatem jakie były efekty ataków? Trudno powiedzieć, ale zdaniem brytyjskiego historyka Niemcom na pewno udało się zniszczyć przynajmniej jeszcze jedną przeprawę – most kolejowy pod Kostrzynem. Cena za te lokalne sukcesy była zdecydowanie za wysoka. Niemcy stracili bowiem aż 35 doświadczonych pilotów. Rzecz jasna, tyle samo maszyn uległo rozbiciu. Było to poważne osłabienie dla – goniącej ostatkiem sił – Luftwaffe. Tymczasem niezrażony tym faktem generał Fuchs przesłał nazwiska poległych Führerowi na jego zbliżające się pięćdziesiąte szóste urodziny. Zapewne sądził, że taki prezent ucieszy – ukrytego w bunkrze pod Kancelarią Rzeszy – wodza „Tysiącletniej Rzeszy”. Prawdopodobnie samobójcze ataki nie zakończyłyby się 20 kwietnia i zginęliby kolejni niemieccy piloci-samobójcy, ale obłędne akcje wkrótce ustały. Niemieckie plany pokrzyżowała radziecka ofensywa. Między innymi takie mosty pontonowe były celem pilotów-samobójców z eskadry „Leonidas” (KG-200 „V”), dowodzonej przez podpułkownika Heinera Langego. Konkretnie 4. Armia Pancerna Gwardii generała pułkownika Dmitrija Leluszenki, która nieoczekiwanie zaczęła zbliżać się do Berlina z południowego-wschodu, zagrażając lotnisku w Jüterborgu. Tak oto krasnoarmiejcy uratowali niemieckich lotników przed samobójczą śmiercią. Zobacz również:Włosi to tchórze? Ci komandosi zostali bohaterami i zmienili wojnę na morzuWielkie strzelanie do Niemców nad Cieśniną Sycylijską. Cyrk Skalskiego w akcjiIdzie goły Göring ulicą… Jakie kawały opowiadali sobie mieszkańcy III Rzeszy? Źródła: Antony Beevor, Berlin 1945. Upadek, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak 2009. Antony Beevor, Druga wojna światowa, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak 2013. Christian Goeschel, Suicide in Nazi Germany, Oxford University Press 2009. Nim niemieckie wojska ruszyły z ofensywą na zachodzie, Hitler wydał rozkaz zajęcia Danii i Norwegii. Toczona od 9 kwietnia 1940 r. kampania zakończyła się sukcesem i opanowaniem obydwu krajów, co pozwoliło wzmocnić pozycję Niemiec na morzach, jak również uzyskać niezakłócony kanał dostaw szwedzkiej rudy żelaza z portu w Niemiecka inwazja na Polskę była nie tylko taktyczną próbą generalną wojny błyskawicznej. Na szybko postępujących żołnierzach Wehrmachtu badano działanie silnego środka pobudzającego. W 1938 r. na niemiecki rynek trafił lek o nazwie Pervitin produkowany przez firmę farmaceutyczną Temmler-Werke. Zawierał on 3 miligramy metamfetaminy, a jego stymulujące właściwości nie umknęły uwadze Ottona Rankego, dyrektora Instytutu Fizjologii Ogólnej i Obronnej Berlińskiej Akademii Medycyny Wojskowej. Amfetaminy wzmacniają zdolności fizyczne, energetyzują, zwalczają zmęczenie i senność. Mogą także wpływać na nastrój i zachowanie, wzmagając pewność siebie i odwagę, a w wypadku większych dawek niekiedy także agresję. Są to właściwości pożądane z wojskowego punktu widzenia, dlatego perwityna stała się niemiecką „pigułką ataku”. Między kwietniem a grudniem 1939 r. Temmler zaopatrzył siły zbrojne w 29 mln tabletek, które Wehrmacht dystrybuował podczas ataku na Polskę. Pervitin zdał egzamin i w połowie kwietnia 1940 r. naczelny dowódca wojsk lądowych Walther von Brauchitsch wystosował rozporządzenie do lekarzy wojskowych: „Doświadczenia z kampanii polskiej pokazały, że w określonych sytuacjach sukces militarny zależy w decydujący sposób od przezwyciężenia zmęczenia mocno przeciążonego oddziału. (...) Do odpędzenia senności (...) służy środek pobudzający. Zgodnie z planem do wyposażenia sanitarnego został wprowadzony Pervitin”. W rezultacie masowe spożycie tego środka przypadło na szczytowy okres blitzkriegu wiosną 1940 r. Wojsko zużyło wówczas 35 mln pigułek. Wojnę błyskawiczną na równi z technologią napędzała farmakologia. Zaobserwowano jednak skutki uboczne zażywania perwityny, takie jak kac amfetaminowy, niewydolność krążeniowa, niepohamowana agresja czy niesubordynacja. Żołnierze popadali też w uzależnienie, a głód przyjmowania coraz większych dawek zaspokajali na własną rękę, co nie było trudne, gdyż do lipca 1941 r. środek można było nabyć bez recepty. Co więcej, na rynku dostępne były też na przykład Pralinki Hildebranda – każda czekoladka zawierała 14 miligramów metamfetaminy (prawie pięć razy więcej niż pigułka Pervitinu). Pamiętajmy jednak, że w latach 30. i 40. stosowanie amfetamin w celach terapeutycznych było ogólnie uznane w niemal 40 przypadkach chorobowych, od schizofrenii, przez epilepsję, po otyłość. Stacjonujący w okupowanej Polsce 22-letni żołnierz Heinrich Böll, późniejszy laureat Literackiej Nagrody Nobla, w listach do rodziny nieustannie prosił o nowe dostawy tabletek: „Jeśli to możliwe, proszę, prześlijcie mi więcej Pervitinu”. „Pomyślcie proszę o tym, żeby przy następnej okazji przysłać mi kopertę Pervitinu”. „Służba jest uciążliwa, dlatego będę pisał najwyżej co drugi–czwarty dzień. Dzisiaj proszę przede wszystkim o Pervitin!”. Oderwany od rzeczywistości Wojsko próbowało objąć używanie pigułek ściślejszą kontrolą, ale bardziej rygorystyczne wytyczne na niewiele się zdały. W obliczu ciężkich zimowych warunków w czasie walk na terenie ZSRR spożycie metamfetaminy ponownie wzrosło. Pewien żołnierz Wehrmachtu uczestniczący w listopadzie 1943 r. w walkach o Żytomierz wspominał: „Nie mogłem spać. Podczas ataku wziąłem zbyt wiele perwityny. Od dłuższego czasu wszyscy byliśmy od niej uzależnieni. Każdy ją brał – coraz częściej i coraz więcej. Pigułki łagodziły uczucie niepokoju. Wprowadzały w stan przyjemnego zobojętnienia. Niebezpieczeństwo nie wydawało się już takie groźne. Czułeś swoją rosnącą siłę”. Rola środków psychoaktywnych w rzeczywistości wojennej nazistów jest tematem niezwykle fascynującej społecznej, politycznej i militarnej biografii intoksykantów pióra Normana Ohlera. Autor tej popularnonaukowej książki nie jest historykiem, lecz pisarzem, o czym od pierwszych stron świadczy swobodny styl i narracja momentami w duchu powieści kryminalnej, reportażu, biografii i wspomnień wojennych. Ohler dobitnie ukazuje sprzeczność między oficjalną bezwzględną polityką antynarkotykową nazistów a ich praktyką. Narkotyki, które utożsamiono nie tylko z dekadencją, ale także z żydostwem, nazywano „oszałamiającym jadem”, demoralizującym i nadwątlającym witalność rasy aryjskiej. Nie przeszkadzało to jednak ani w metamfetaminowym dostrajaniu oddziałów do tempa szybkiej wojny, ani w nadużywaniu środków odurzających przez członków elity władzy. Ohler metaforycznie wyjaśnia tę hipokryzję, przekonując, że naziści „nienawidzili narkotyków, ponieważ sami chcieli działać jak one”, a zatem „dla »uwodzicielskich trucizn« nie było miejsca w systemie, w którym uwodzić miał jedynie führer”. A skoro mowa o Hitlerze, analiza skrupulatnych zapisków jego prywatnego lekarza Theodora Morella doprowadziła Ohlera do zakwestionowania powszechnego przekonania, że przywódca Trzeciej Rzeszy nadużywał metamfetaminy. Dowiadujemy się natomiast, że od lipca 1944 r. Morell wstrzykiwał mu coraz większe dawki Eukodalu, silnego opioidu, potężniejszego kuzyna heroiny. W 1944 r. „pacjent A” otrzymywał już spore, bo 20-miligramowe zastrzyki. O ile metamfetamina silnie pobudza centralny układ nerwowy, o tyle Eukodal jest depresantem, czyli wykazuje działanie narkotyczne. Coraz bardziej oderwany od rzeczywistości, ale regularnie faszerowany opioidami oraz mnóstwem innych leków i preparatów, Hitler czuł euforię, nawet gdy sytuacja strategiczna nie rysowała się kolorowo. Dodatkowo, po nieudanej próbie zamachu na swoje życie w czerwcu 1944 r., przez 75 dni otrzymywał kokainę. Między lipcem a październikiem 1944 r. w ciele Hitlera buzował więc potężny koktajl opioidowo-kokainowy. Dzisiaj powiedzielibyśmy speedball. Jakkolwiek trudno zgodzić się z Ohlerem, że „niemal nikt nie wie”, jaką karierę zrobiła w Trzeciej Rzeszy metamfetamina, to bez wątpienia nie powstała dotychczas tak wielowątkowa, szczegółowa i barwna rekonstrukcja życia środków odurzających w nazistowskich Niemczech. Ohler przytacza wiele źródeł, a w szczególności zapiski dr. Morella. Ta bogata w cytaty zaczerpnięte z oficjalnych dokumentów, listów i wspomnień praca otwiera oczy na mało znane fakty i konteksty. Porządkuje na przykład wiedzę na temat eksperymentów na więźniach prowadzonych pod koniec wojny w obozie Sachsenhausen nad cudownym kokainowym środkiem, który doprowadzając do granic ludzką wytrzymałość fizyczną, miał pomóc Niemcom wygrać wojnę. Prace takie jak „Trzecia Rzesza na haju” są niezastąpione, odzierają bowiem praktykę wykorzystywania środków odurzających na wojnie z otaczającego ją tabu. Anglojęzyczne wydanie książki („Blitzed: Drugs in Nazi Germany”, Penguin 2016 r.) wywołało ożywioną dyskusję i skrajne niekiedy oceny historyków. Wynika to po części z tego, że militarne wykorzystanie substancji psychoaktywnych jest przez historyków głównego nurtu ignorowane, marginalizowane lub sprowadzane do anegdot. Temat jest też niemal nieobecny w historiografii wojskowej. Z drugiej strony sam Ohler leje wodę na młyn krytyków. Starając się ukazać istotną rolę narkotyków w wysiłku wojennym nazistów, momentami niepotrzebnie odurza hiperbolami. Kłopotliwy bywa nieco przesadnie sensacyjny ton narracji i przecenianie skali narkotyzowania się w Trzeciej Rzeszy. W pułapkę tę autor wpada, pozwalając sobie niekiedy na zbytnie uogólnienia i spekulacje w rodzaju: „mentalność dopingowa rozprzestrzeniła się po wszystkich zakątkach Rzeszy. Pervitin umożliwił jednostce funkcjonowanie w dyktaturze”. Na speedowym dopingu Chociaż nie znamy statystyk, to przecież nie każdy Niemiec i nie każdy żołnierz używał perwityny, nie mówiąc o jej nadużywaniu, a najpopularniejszym intoksykantem wojny wcale nie była metamfetamina, lecz alkohol. Niemcy nie byli, jak brzmi oryginalny tytuł książki, na totalnym rauszu (Der totale Rausch). Mimo tych zastrzeżeń książka nie jest wszakże próbą rewizjonizmu i zrzucenia na narkotykowe odurzenie odpowiedzialności za nazistowskie zbrodnie. Aby opowieść Ohlera rozbroić z nadmiernie sensacyjnego tonu, warto spojrzeć na nią w szerszym kontekście. Trzecia Rzesza bowiem zapoczątkowała prowadzenie wojny na speedowym dopingu, ale po farmakologiczne wspomaganie sięgnęły także Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i Japonia. Praktyka energetyzowania żołnierzy amfetaminowymi wzmacniaczami przetrwała z kolei nie tylko drugą wojnę światową, ale także zimną wojnę. W czerwcu 1940 r. przy zestrzelonych podczas nalotów na Wyspy Brytyjskie pilotach Luftwaffe znaleziono tajemnicze tabletki, które zidentyfikowano jako metamfetaminę. Brytyjczycy przeprowadzili badania i w 1942 r. oficjalnie zaaprobowali rozdawanie najpierw pilotom RAF, a potem także żołnierzom sił lądowych amfetaminy – 5-miligramowych tabletek Benzedryny produkowanej przez amerykańską firmę Smith, Kline&French (SKF). Ogółem podczas drugiej wojny światowej brytyjskie siły zbrojne skonsumowały ok. 72 mln pigułek Benzedryny. Było to jednak kilka razy mniej niż w wypadku Amerykanów, którzy zużyli ich 250–500 mln. Rozbieżności wynikają z faktu, że nieznana jest cena, za jaką władze kupowały lek, jednak z pewnością była ona niższa od ceny rynkowej. Skala dopingu była duża, o czym świadczą wyniki badań przeprowadzonych pod koniec wojny w jednym z amerykańskich szpitali wojskowych: 89 proc. pacjentów przyznało, że podczas służby regularnie brało benki (jak pieszczotliwie określano Benzedrynę), a 25 proc. ich nadużywało. Podobnie jak w wypadku Brytyjczyków największym konsumentem stymulantów było lotnictwo. Od 1943 r. dystrybuowano je wśród załóg uczestniczących w długich misjach; „w każdym niezbędniku w amerykańskim bombowcu znajdowały się pakiety pięciomiligramowych tabletek Benzedryny” – pisze Nicolas Rasmussen w swojej klasycznej już monografii „On Speed: The Many Lives of Amphetamines” (2008 r.). Alianccy piloci, którzy przeprowadzali bombardowania strategiczne Niemiec i Japonii, nierzadko latali więc na speedzie. W marcu 1945 r. „New York Times” donosił, że wzmacnianie się pilotów bombowców było normą: podczas kilkunastogodzinnych lotów nawigator „przeciera swe zmęczone oczy, połyka trochę więcej Benzedryny i wraca do pracy”. Japońska Armia Cesarska używała, podobnie jak Niemcy, metamfetaminy, która miała tam długą historię. Po raz pierwszy zsyntetyzował ją w 1919 r. Akira Ogata, pracując nad nową formułą efedryny, a więc alkaloidu wyizolowanego z ziela przęśli jeszcze w 1887 r. Od 1941 r. na rynku dostępny był Philopon, lek, którego nazwa łączyła dwa greckie słowa philo (miłość) i ponos (praca), a więc dosłownie „wzmagający zapał do pracy”. W wojsku stymulanty nazywano środkami pobudzającymi ducha walki, a te, które rozdawano żołnierzom pełniącym wartę, popularnie określano jako koci wzrok. Najsłynniejsi konsumenci crystal meth – piloci kamikadze – otrzymywali specjalnie przygotowane tabletki szturmowe w formie metamfetaminy zmieszanej ze sproszkowaną zieloną herbatą i opieczętowane cesarskim herbem. Wyjątkiem była Armia Czerwona, która jako jedyne siły zbrojne wielkich mocarstw nie korzystała z amfetaminowych stymulantów. Czerwonoarmistów wzmacniała wódka, niekiedy zmieszana z kokainą (napój znany jako koktajl okopowy). To bowiem alkohol był nie tylko najpopularniejszą, ale i najstarszą używką wojny. Każde społeczeństwo i jego armia miały swe źródło płynnej odwagi. Już starożytni greccy hoplici szli do starcia z nieprzyjacielem na solidnym rauszu wywołanym winem. Rosyjscy marynarze i żołnierze otrzymywali zwyczajową dzienną rację wódki zwaną czarką. Brytyjczycy rozdawali swoim oddziałom rum, Francuzi wino, a Niemcy piwo. Często przed bitwą, aby pokrzepić ducha walki, wydawano dodatkowe porcje. Alkohol stał się integralną częścią kultury wojskowej. Naćpani wojownicy Druga wojna światowa nie była też historycznie bezprecedensowa pod względem taktycznego wykorzystania stymulantów. Historia narkotyków i wojny jest długa i bogata. Od wieków chemiczne szprycowanie walczących w celu wykrzesania z nich dodatkowej siły, wytrzymałości, odwagi i morale było niemal uniwersalną praktyką. Wojownicy inkascy, a później także Indianie i żołnierze państw andyjskich, takich jak Peru i Boliwia, żuli delikatnie pobudzające liście koki, które umożliwiały pokonanie zmęczenia i ułatwiały funkcjonowanie na dużych wysokościach. W XVI w. tureccy żołnierze spożywali, podobnie jak sikhowie (najlepsi hinduscy wojownicy), umiarkowane ilości opium, wzmacniając ducha bojowego. Wojownicy plemion stepów Azji Północnej, zwłaszcza syberyjscy Kamczadale i Koriacy, bili się bezwzględnie, pobudzani wyciągiem z muchomora czerwonego zawierającego stymulujący i halucynogenny muscymol. Grzybem tym prawdopodobnie również wspomagali się południowoafrykańscy Zulusi. Plemiona Afryki Zachodniej z kolei wykorzystywały pobudzające alkaloidy obecne w orzeszkach kola. Stymulantem stosowanym podczas pierwszej wojny światowej była kokaina. Brytyjskie siły zbrojne używały leku o nazwie Tabloid March (wymuszony marsz), który zawierał kokainę, wyciąg z orzeszków kola i kofeinę. Podczas wojen w Korei i Wietnamie Amerykanie rozdawali swoim żołnierzom dekstroamfetaminę (Dexedrynę). W latach 1966–69 siły zbrojne USA w Indochinach zużyły ok. 225 mln tabletek. Pewien członek amerykańskiego plutonu przeprowadzającego długie patrole wyznał: „Mieliśmy najlepszą amfetaminę, jaka była dostępna, a zaopatrywał nas w nią amerykański rząd”. Rozdawanie Dexedryny amerykańskim pilotom podczas wojny w Zatoce Perskiej oraz operacji w Afganistanie i Iraku nie stanowiło odstępstwa od zimnowojennej praktyki z tą różnicą, że bardziej je sformalizowano i poddano ścisłej kontroli. Speedowy doping towarzyszy również oddziałom nieregularnym, jak choćby irackim rebeliantom z grupy Abu Musaba al-Zarkawiego walczącym w Iraku po 2003 r., dzieciom żołnierzom w Afryce (np. w wojnach domowych w Sierra Leone i Liberii w latach 90.) czy ostatnio dżihadystom tzw. Państwa Islamskiego zaopatrywanym w Captagon (fenetylinę, której głównym składnikiem jest amfetamina). Donosząc o tych bezwzględnych naćpanych bojownikach, media zwykle nie wspominają, że zachodnie armie przez wieki eksperymentowały z rozmaitymi stymulantami, często sięgając po farmakologię w celu motywowania żołnierzy do walki i poświęcenia. Środki odurzające na stałe wpisały się w krajobraz wojen, a największą wartością książki Ohlera jest wywołanie dyskusji, która może pomóc w pełniejszym zrozumieniu nie tylko nazistowskiej machiny wojennej, ale także genezy militarnego dopingu. *** Autor jest dr. hab., adiunktem w Instytucie Amerykanistyki i Studiów Polonijnych Uniwersytetu Jagiellońskiego, autorem „Shooting Up. A Short History of Drugs and War” (Oxford University Press i Hurst Publishers, 2016 r.) wydanej na podstawie jego „Farmakologizacji wojny. Historii narkotyków na polu bitwy” (Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2012 r.).

Atak gazowy z użyciem chloru przeprowadzony podczas I wojny światowej. Broń chemiczna – jeden z rodzajów broni, w którym podstawowym czynnikiem rażącym jest związek chemiczny o toksycznych właściwościach. Często termin ten jest utożsamiany z gazami bojowymi, gdyż większość rodzajów broni chemicznej jest oparta na związkach

II wojna światowa to wprowadzenie na pola walki nowych typów broni. Oprócz różnego rodzaju pojazdów mechanicznych, przygotowania nowoczesnych czołgów, stworzenia broni atomowej, dość dobrze rozwinięty został przemysł broni strzeleckiej. Temat jest niewyczerpalny to jednak warto skupić się na najciekawszych egzemplarzach broni strzeleckiej, przygotowanych na potrzeby armii takich krajów jak Niemcy, USA czy też ZSRR. Która broń była skuteczna, która do dzisiaj cieszy się popularnością wśród osób interesujących się militariami z tamtego okresu? Amerykańska armia to nowoczesność i tradycja Amerykanie starali się trzymać z dala od działań wojennych, dopiero atak Japończyków zmusił ich aby wkroczyć do walki. Amerykańscy żołnierze opierali broń strzelecką na projektach rozwijanych od wielu lat, w latach 40-tych mieli na wyposażeniu choćby pistolety maszynowe Thompson. To bardzo dobra broń, niezwykle popularna wśród żołnierzy innych narodowości. Pierwsze modele zostały przygotowane w roku 1921 i od tego momentu stale są udoskonalane. Jako kolejną broń należy wymienić karabin M1 Garand. Rok 1936 to debiut tej broni, a nie pisze się o niej bezpodstawnie, bo to wyjątkowi model. Amerykanie poszukiwali broni która pozwoli zwiększyć siłę rażenia w trakcie ostrzału. To pierwszy karabin samopowtarzalny, który trafił na wyposażenie niemieckiej armii. Kolejny produkt zbrojeniowy z USA, który po zakończeniu wojny dostał się na wyposażenie innych armii. Niemiecka broń strzelecka w trakcie II wojny światowej Niemcy wzniecili światowy konflikt więc oczywistym jest, że musieli posiadać pokaźne zapasy broni. Musieli na bieżąco eksperymentować, tworzyć coraz to nowocześniej projekty i prototypy. W wyniku takich działań powstał karabin samoczynny Sturmgewehr 44 czyli specjalne zamówienie wykonane dla Wehrmachtu. Z jednej strony broń innowacyjna gdyż pozwala strzelać daleko, posiada większą moc niż inne karabiny, a z uwagi na mechanizm i konstrukcję jest niezwykle funkcjonalna. Broń trafiła do wojska niemieckiego dopiero w 1944 roku. Działo się to z uwagi na decyzje Hitlera, który zwlekał z wydaniem zgody na masową produkcję. Niemiecka piechota dzięki posiadaniu tej broni mogła zdobywać przewagą w walce na dalszych odległościach. MG 42 to broń na wyposażeniu od 1942. Dlaczego to ważna broń dla całej historii świata? Większość specjalistów od broni strzeleckiej uważa, że to prawdziwy pierwowzór wszystkich karabinów maszynowych, które powstawały po II wojnie światowej. Broń ze wschodu czyli pepesza z ZSRR Do dziś popularna i „lubiana” pepesza, w armii radzieckiej znalazła się w 1941 roku. Broń idealna z uwagi na prostotę obsługi, a do tego nie było problemów z jej drobnymi przeróbkami. Nie jest kłamstwem twierdzenie, że to najlepszy karabin maszynowy. Broń niezawodna, broń która jest banalnie prosto skonstruowana, a mimo tego niezwykle wytrzymała w użytkowaniu. Oprócz oczywistej broni używanej w trakcie potyczek wojennych, korzystano także z wiatrówek, co może się okazać dziwne, patrząc jak wielki to był konflikt. Przygotowując się do wojny, w Niemczech, Czechosłowacji czy też Polsce trenowano przy użyciu wiatrówek. Z uwagi na oszczędności związane z zużywaniem się tradycyjnej broni, problemami dotyczącymi amunicji, kraje nie posiadające większego arsenału wykorzystywały właśnie wiatrówkę do treningu. W Niemczech sytuacja wyglądała inaczej, tutaj szkolono młodzież, która pod koniec konfliktu trafiła na pole walki. Zachowały się również relacje mówiące o tym, że z uwagi na ograniczenia w dostępie do broni, wiatrówki były wykorzystywane choćby przez walczących w Powstaniu Warszawskim.

Lego Bronie na Allegro.pl - Zróżnicowany zbiór ofert, najlepsze ceny i promocje. LEGO Star Wars 753456 klocki gwiezdne wojny wojna klonów działko wyrzutnia

Niemcy od początku spodziewały się, że ich siły powietrzne odegrają ważną rolę w walce podczas 2 wojny światowej. W rzeczywistości cała idea blitzkriegu była w dużej mierze oparta na zdolności Luftwaffe do utrzymania kontroli w powietrzu. Ponadto niemieccy inżynierowie stworzyli jedne z najbardziej zaawansowanych konstrukcji w czasie wojny. Dodatkowo, Niemieckie samoloty 2 wojny światowej były jednymi z najlepszych, o to miano konkurowali głównie z Amerykańskimi samolotami. Niemieccy konstruktorzy czerpali z dziesięcioleci produkcji i doskonałości inżynieryjnej przy projektowaniu broni, a ich samoloty myśliwskie nie były wyjątkiem. Luftwaffe, czyli Niemieckie Siły Powietrzne, od dawna stanowiły centralny element niemieckich planów na przyszłość. W końcu wybitny przywódca nazistów, Herman Goring, był bohaterem wojennym z czasów pierwszej wojny światowej i uważał, że wojny można wygrywać właśnie w powietrzu. Ponadto propaganda nowych, lśniących sił powietrznych dobrze oddziaływała na niemiecką publiczność. W związku z tym nie dziwi fakt, że Niemcy wystawili jedne z najlepszych samolotów myśliwskich 2 wojny światowej i do momentu odcięcia dostaw w połowie wojny mogli budować ich niewiarygodne ilości. Jednak w miarę jak kryzys zaopatrzeniowy stawał się coraz bardziej dotkliwy, niemieccy konstruktorzy musieli powrócić do swojej przewagi jako jedni z najlepszych inżynierów na świecie. W rezultacie Niemcy byli w stanie wkrótce zbudować myśliwce, które znacznie wykraczały poza swoje czasy i nie przypominały niczego, co świat widział wcześniej. 1. Messerschmitt Bf 109 Zdecydowanie najbardziej udany niemiecki samolot wojny, Me 109 stanowił trzon niemieckich samolotów myśliwskich przez większą część wojny. Choć pierwotnie został zaprojektowany w latach 30-tych, był tak wszechstronnym myśliwcem, że był używany przez inne kraje (w tym Izrael) jeszcze długo po zakończeniu wojny. W czasie wojny zbudowano ich prawie 34 000, a licencjonowane modele dodały kolejne 1 500 sztuk. Messerschmitt Bf 109 Wszyscy trzej najlepsi niemieccy ASi byli pilotami Me 109, a alianccy lotnicy byli zazdrośni o możliwości, jakie oferował ten samolot. Jednakże, pomimo wszystkich zalet, miał on jedną szczególną cechę, o której należy pamiętać. Znaczna część produkcji tych samolotów była wykonywana przez robotników z obozów koncentracyjnych. 2. Focke-Wulf Fw 190 To, co Me 109 zawdzięczał liczebności, Fw 190 nadrabiał temu, że jego piloci uwielbiali nim latać. Drugi pod względem produkcji niemiecki myśliwiec w czasie wojny, ponad 20 000 egzemplarzy zostało wyprodukowanych od 1941 roku. Chociaż brakowało mu zdolności do latania na dużych wysokościach jak Me 109, był on lepszym samolotem na niższych wysokościach, dzięki czemu zyskał duże uznanie. Focke-Wulf Fw 190 Fw 190 z łatwością dorównywał brytyjskiemu Spitfire’owi, z którym walczył przez większość wczesnych lat wojny. Jednak to Amerykanie ostatecznie go zniszczyli, nie tylko dzięki samolotom takim jak P-51, ale dzięki powtarzającym się i celnym nalotom US Army Air Force na zakłady produkcyjne Fw 190 we wschodnich Niemczech i okupowanej Polsce. 3. Dornier Do 17 W przeciwieństwie do Fw 190 czy Me 109, Dornier Do 17 nie przetrwał w służbie przez całą wojnę. Latający ołówek” udowodnił jednak swoją przydatność, a zbudowano ich ponad 2 000. Pierwotnie zaprojektowany jako bombowiec, Do 17 szybko udowodnił, że jest dobrym nocnym myśliwcem, zdolnym do noszenia dodatkowego wyposażenia niezbędnego do skutecznego latania bez światła słonecznego. Dornier Do 17 Największą zaletą Do 17 była jego prędkość. W pierwszych latach wojny był on w stanie latać znacznie szybciej niż wiele innych samolotów, co pozwoliło mu zachować przewagę w tym okresie. Jednak wraz z wejściem do służby brytyjskiej i amerykańskiej nowej generacji myśliwców, Do 17 został wkrótce zdeklasowany i wycofany ze służby. 4. Messerschmitt Me 410 Dziwną przestrzeń pomiędzy myśliwcem. a bombowcem zajmowały w czasie wojny liczne samoloty, w tym Do 17. Jednak podczas gdy Do 17 i inne niemieckie samoloty 2 wojny światowej, miał wykorzystywać prędkość jako swoją przewagę, Me 410 miał wykorzystywać czyste uzbrojenie. Samolot ten posiadał kombinację karabinów maszynowych i rakiet, co czyniło go niebezpiecznym dla każdego bombowca, który znalazł się na jego drodze. Messerschmitt Me 410 Me 410 miał również przewagę w atakowaniu celów naziemnych, gdyż mógł przenosić duży ładunek bomb. Wyprodukowany w późnych latach wojny w ilości prawie 1 200 sztuk stanowił skuteczny środek odstraszający do czasu, gdy mniejsze eskorty alianckich myśliwców były w stanie konsekwentnie go pokonać. 5. Messerschmitt Bf 110 Zdecydowanie najbardziej udanym ciężkim samolotem myśliwskim używanym przez Niemców podczas 2 wojny światowej był Messerschmitt Bf 110. Bf 110 był osobistym ulubieńcem Goringa, dlatego nie dziwi fakt, że zbudowano ponad 6 000 tych samolotów. Choć nie był on tak szybki jak wiele innych samolotów używanych przez Luftwaffe, nadrabiał to z nawiązką ilością zadań, które mógł wykonywać. Messerschmitt Bf 110 Ze względu na swoje rozmiary, Bf 110 szybko stał się niemieckim nocnym myśliwcem z wyboru, zdolnym do umieszczenia na pokładzie radaru. Pozwoliło to pilotom Bf 110 stać się najlepszymi nocnymi myśliwcami w Niemczech. Ostatecznie alianci musieli zmienić taktykę, by w końcu znaleźć sposób na pokonanie Bf 110. Niemieckie Samoloty 2 Wojny Światowej, po jego wyprodukowaniu nie były już takie same. 6. Heinkel He 162 Do 1944 roku było coraz bardziej jasne, że Niemcy są po przegranej stronie wojny, i ogłoszono apel do inżynierów kraju, który zachęcał do stosowania nowych technologii. Obejmowały one wykorzystanie drewna i innych materiałów niemetalicznych do budowy płatowców, a pierwszym samolotem, w którym zastosowano nowe techniki był He 162. Znany jako Volkjager, He 162 był w dużej mierze zbudowany ze sklejki. Heinkel He 162 Chociaż He 162 nie wykonał tylu misji bojowych co inne samoloty z okresu wojny, był używany podczas obrony ostatniej szansy i przyczynił się do rozwoju co najmniej jednej technologii, bez której wielu pilotów nie wyobraża sobie dziś latania – fotela katapultowego. W rzeczywistości nie mniej niż trzech pilotów wysiadło ze swoich He 162 dzięki zastosowaniu tego urządzenia. 7. Messerschmitt Me 262 Zdecydowanie najbardziej rozpowszechnionym odrzutowcem wojny był Me 262, powszechnie uznawany za najbardziej udany wczesny odrzutowiec w historii. Podczas gdy Brytyjczycy również budowali odrzutowce w tym okresie, niemiecki Me 262 był zarówno szybszy jak i lepiej uzbrojony niż Meteor, z którym walczył. Był także produkowany na większą skalę: W czasie wojny zbudowano 1 430 egzemplarzy tego samolotu. Messerschmitt Me 262 Me 262 był znacznie szybszy niż jakikolwiek inny samolot napędzany śmigłem w czasie wojny, więc alianci musieli przyjąć specjalną taktykę by móc pokonać ten nowy samolot. Niemieccy piloci zostali ostrzeżeni, aby nie zwalniać i nie atakować amerykańskich P-51 w obawie, że zostaną przechytrzeni. 8. Messerschmitt Me 163 Podczas gdy w latach po 2 wojnie światowej myśliwce odrzutowe stały się niemal powszechne, jedynym przypadkiem użycia w walce samolotu o napędzie rakietowym był niemiecki Me 163. Zbudowano ich mniej niż 400, ale dla alianckich załóg lotniczych, które się z nimi zmierzyły, były one przerażającym przeciwnikiem. Alianccy piloci donoszą, że widzieli samoloty przelatujące szybciej niż myśleli, przebijające się przez formacje bombowców i atakujące bezkarnie. Rzadko się zdarzało, by Me 163 został zestrzelony, choć było to możliwe. Messerschmitt Me 163 Zamiast tego, to zaawansowana technologia Me 163 spowodowała, że był on bardziej bronią psychologiczną. Kokpit nie był ciśnieniowy, co oznaczało, że piloci byli w dużej mierze ograniczeni w lotach na dużych wysokościach do czasu, gdy byli w stanie wytrzymać bez zemdlenia. Co ciekawe, Luftwaffe nakazała pilotom Me 163 spożywanie mniejszej ilości błonnika, aby zmniejszyć ryzyko rozprężenia gazu w jelitach pilotów.

Lekkie bombowce z I wojny światowej nie przekraczały jednak prędkości 200 km/h. W toku I wojny światowej wprowadzono też bombowce średnie i ciężkie. Z samolotów średnich najbardziej znane stały się niemieckie dwusilnikowe bombowce Gotha serii G (np. G.IV) i Friedrichshafen G.III, powstałe już w latach 1915–1916.
Węgry w trakcie działań wojennych, znanych jako II Wojna Światowa, zaczynały jako kraj neutralny. 1939 rok, wrzesień, władze węgierski nie zgadzają się na przemarsz wojsk niemieckich przez Węgry. Celem tego przemarszu miała być agresja na Polskę. Jednak z czasem, w wyniku rozwoju wypadków na froncie europejskim i klęsce Francji, Węgrzy weszły w skład krajów OSI. Już rok później po raz pierwszy wojska węgierskie angażowały się w trakcie walk, a dokładniej pozwalając Niemcom na przejście przez swoje terytorium, celem ataku na Jugosławię. W tym samym roku armia węgierska zaangażowała się w wojnie z ZSRR, wysyłając do walki 2 Armię. Taka sytuacja sprawiła, że ZSRR wypowiedziała Węgrom wojnę. W sytuacji kiedy było coraz bardziej widoczne, że niemiecka armia ponosi coraz większe straty i tylko kwestia czasu jest kapitulacja, węgierskie władze postanowiły negocjować pokój z aliantami. W odpowiedzi Hitler wysłał na Węgry niemieckie wojska, które rozpoczęły okupację i zainstalowały swoje władze. W wyniku powojennego podziału Europy, Węgry znalazły się w radzieckiej strefie wpływów. rzQoNJ. 347 395 239 295 318 310 330 483 374

bronie niemieckie z 2 wojny światowej